Emocjonalny rollercoaster

Muszę się przyznać, że do ponownego obejrzenia i przypomnienia sobie filmu „Armageddon” zmotywował mnie poprzedni artykuł, o filmach katastroficznych – napisany przez mojego brata. Ale tak już chyba z nami jest, że kiedy decydujemy się coś obejrzeć, to zazwyczaj jest to coś nowego, świeżego – najlepiej prosto z kina. Stosunkowo rzadko sięgamy po starsze filmy, które zostały już nieco zapomniane. A przecież wiele z nich to prawdziwe perełki, z którymi nie może się równać wiele, bardziej współczesnych, lepszych technologicznie produkcji. Wystarczy wymienić chociażby „Zapach kobiety”, „Adwokat diabła”, „Kiedy mężczyzna kocha kobietę”, „Bezsenność w Seattle” czy wspomniany „Armageddon”. To filmy unikalne, jedyne w swoim rodzaju, które przynoszą nam coś więcej niż tylko kolejne, zgrabnie pokazane historie bohaterów.

 

Film „Armageddon” to kolejna walka o ocalenie świata przed globalnym kataklizmem. Do Ziemi zbliża się bowiem asteroida wielkości Teksasu, która po zderzeniu z naszą planetą doprowadziłaby do totalnej zagłady i całkowitego unicestwienia ludzkości. NASA obmyśla plan umieszczenia w asteroidzie ładunku wybuchowego, którego eksplozja miałaby rozdzielić asteroidę na dwie części – omijające naszą planetę. Tego zadania podejmuje się ekipa specjalistów od wierceń naftowych, z Harry’m Stamper’em (Bruce Willis) na czele. Wraz z grupą kosmonautów wyruszają na misję, w której nadzieja całej ludzkości na ocalenie.

No i cały film wydawałby się banalnym, kolejnym z resztą spojrzeniem na wizję końca świata. Jednak produkcja Michael’a Bay’a ma w sobie coś wyjątkowego. „Armageddon” dostarcza nam czegoś więcej niż rozrywki i przyjemności oglądania efektów specjalnych na wysokim poziomie. To historia, którą przeżywa się razem z bohaterami, która działa na nasze emocje. W momencie, kiedy ma miejsce finał z Harry’m Stamper’em i detonacją bomby wszyscy podrywamy się z fotela krzycząc: no naciskaj ten cholerny przycisk! Do oczu nie raz ciskają się też łzy, szczególnie kiedy Grace żegna się z ojcem przez monitor przekaźnika obrazu. A kiedy do całej dramaturgii sytuacji dodamy znakomitą muzykę zespołu Aerosmith, po prostu nie sposób z obojętnością oglądać ostatnie sceny „Armageddonu”.

 

Podobnie jak na niektórych działa „Titanic”, na innych „Pearl Harbor”, „Życie jest piękne” lub „Siedem dusz” tak i obraz Michael’a Bay’a zapada w pamięć. Te filmy dostarczają nam czegoś, co bardzo trudno wzbudzić u widza – prawdziwe, niekłamane emocje. Ile bowiem obejrzeliśmy horrorów, które nie straszą, komedii, które nie śmieszą, dramatów, które nie wzbudzają współczucia? Niech każdy odpowie sobie sam na to pytanie. A jeśli jeszcze ani razu nie doświadczyliście na filmie emocjonalnego rollecoastera, to odkurzcie w swojej pamięci i na półce z płytami DVD „Armageddon” – pozwólcie historii Harrego Stampera zrobić test z Waszej wrażliwości.

 

Autor: Adam Plutowski

Opinie:

Data: 2012-02-12

Dodał: Michał Krawczyk

Tytuł: "Klasyka tak odległa, że aż warto powrocić"

Czyli nic innego jak usiasc przed ekranem i przypomniec sobie slynnego wyciskacza lez. Kino na wysokim poziomie, bardzo realnie ukazana byc moze przyszla rzeczywistosc. Jesli chodzi o filmy katastroficzne, jest on niewatpliwie w pierwszej "top 3".

Więcej: https://filmowo-tczew.webnode.com/products/emocjonalny-rollercoaster/
Stwórz własną stronę gratis: https://www.webnode.com/pl/

Wstaw nowy komentarz