Książka czy film

W erze technologii tworzenia filmów w sposób atrakcyjny dla widza, coraz cięższy żywot mają książki. Film przedstawi nam przecież wszystko czarno na białym. Każdego bohatera zobaczymy na własne oczy, historia opowiedziana jest  średnio w 1,5 godziny, niczego nie musimy się domyślać, bo wszystko mamy jak na talerzu. Tak, to są mocne argumenty dla zabieganego społeczeństwa, które szuka szybkiej rozrywki, bo często tylko na taką ma czas. Jak wiele ucieka nam jednak, kiedy decydujemy się na obejrzenie filmu, zamiast przeczytanie książkowego odpowiednika danego tytułu?



O tym mieliśmy się okazję przekonać chyba wszyscy (lub chociaż spora większość z nas). Po przeczytaniu książki obejrzeliśmy film i...dopiero doceniliśmy wartość literackiej wersji. Film okazał się okrojony, jeżeli chodzi o fabułę, nie tak wyobrażaliśmy sobie bohaterów, a nawet …postacie książkowe w filmie dostały inne imiona, mają inne cechy charakteru, ich perypetie zostały pozmieniane. Nie ma nic bardziej irytującego dla kogoś, kto po fantastycznej powieści obejrzał na ekranie coś tak odbiegającego od jego wyobrażeń. A głośnych ekranizacji znanych tytułów przecież nie brakuje. Do najczęściej odtwarzanych należą powieści sensacyjne i horrory. Swoistą ikoną takich praktyk – a więc sprzedawania praw autorskich na potrzeby nakręcenia filmu – jest Stephen King, którego opowiadania i powieści zagościły w wytwórniach filmowych 98 razy. Tyle tytułów autorstwa „mistrza horrorów” trafiło na ekrany. Nie zawsze były to wersje kinowe – także telewizyjne w postaci seriali. Niech do naszej świadomości trafią takie tytuły jak: „Lśnienie”, „Skazani na Shawshank”, „Miasteczko Salem”, „Carrie”, „Zielona mila”, „Misery”, ”Smętarz dla zwierzaków”, „The Boogeyman”. King to również scenarzysta, aktor, producent – generalnie „człowiek orkiestra” fabryki snów. Takich ludzi literatury, którzy na stałe zadomowili się w Hoolywood nie ma za wielu. Warto jednak wspomnieć jeszcze o Rowling (seria z „Harrym Potterem”), Tolkienie („Władca pierścieni”), Ludlumie (trylogia Bourne’a) i Larssonie (seria „Millennium”). To najgłośniejsze i najczęściej pojawiające się nazwiska, jeżeli chodzi o ich współpracę z twórcami ekranizacji filmowych.

Czym jednak byłyby te kasowe produkcje, gdyby nie ich pierwowzory literackie. Początek zawsze najpierw narodził się na papierze, trafił do księgarni, zdobył niebywałą popularność wśród czytelników, a ostatecznie zagościł w kinach. Zdajmy więc sobie sprawę z tego, ile zawdzięczamy Kingowi, Larssonowi oraz innym pisarzom, którzy z pasją przekazali nam swoją wyobraźnię, przelewając ją na papier.   

 

Autor: Adam Plutowski

Opinie:

Nie znaleziono żadnych komentarzy.

Wstaw nowy komentarz